Blog jako archiwum wydarzeń i przestrzeń wymiany doświadczeń
Życie jest naszym największym nauczycielem. Medytacja nie jest ucieczką od świata, lecz pełnym spotkaniem z nim – bez względu na to, jakie warunki przynosi chwila obecna.
Pomysł zorganizowania siedmiodniowego odosobnienia zen na scenie teatru w Kijowie, w czasie trwania wojny, zrodził się jako wyraz tej prawdy. Nie była to próba udowodnienia czegokolwiek, lecz działanie wypływające z serca praktyki – symboliczny i rzeczywisty akt duchowego zaangażowania.
Pierwszy impuls do tego wydarzenia pojawił się w trakcie odosobnienia prowadzonego przez Shodo Harada Roshiego w klasztorze Hokuozan Sogenji w styczniu 2023 roku. Wraz z pytaniem czym jest prawdziwa praktyka? Czy ogranicza się do spokojnych klasztorów, czy też jest możliwa nawet pośród chaosu, lęku i cierpienia?
Zen nie oddziela codziennego życia od medytacji. Wręcz przeciwnie. Wojna stawia praktykę w najostrzejszym świetle: czy potrafimy znaleźć spokój pośród zagrożenia? Czy nasza obecność jest pełna, nawet gdy słyszymy dźwięki eksplozji? Właśnie wtedy, gdy warunki są najtrudniejsze, możemy zobaczyć, czym naprawdę jest nasza praktyka. Odosobnienie w Kijowie było przypomnieniem, że równowaga i harmonia nie zależą od zewnętrznych okoliczności – są czymś, co odnajdujemy w sobie, w każdym oddechu, w każdej chwili.
Inicjatywa odosobnienia w Kijowie ogólnie rzecz ujmując nie została przyjęta przez środowisko One Drop Zen. To również jest częścią rzeczywistości – różnych ścieżek i różnych wyborów. W szczerym działaniu nie chodzi jednak o zgodę czy dezaprobatę innych. Chodzi o to, co czujemy, że chcemy zrobić, o to co jest żywe tu i teraz.

Dokyo, Shinkai, Kakushin

Seigen, Vasily, Valta
Na zaproszenie zareagowali na szczęście „oldtimerzy” – Kurth Shinkai Hoelting i Dokyo Larry Zgolin – ludzie, których praktyka dawno przestała być związana z formalną strukturą. Usłyszeli w tym zaproszeniu coś, co było dla nich prawdziwe. Nie wahali się podjąć wyzwania. Tak samo Dobiesław Kakushin Pałeczka, który dołączył w ostatniej chwili, poznany przeze mnie ledwie trzy dni przed wyjazdem do Kijowa, podczas sesshin w Paprotnie. A potem dołączyli ci, którzy żyli tym konfliktem na co dzień: Vasily Grynevich, Valta Pashkovski oraz Andrii Palatyn i Sashko z ekipy teatru Dakh. Każdy z nich wnosił coś więcej niż tylko swoją obecność – wnosił swoje życie, swoje doświadczenie, zaufanie i swoją gotowość, by usiąść w ciszy pośród wojny. Tak uformował się rdzeń tego wydarzenia.
Nie chodziło o bohaterstwo, nie chodziło o gest. Chodziło o to, by usiąść i zobaczyć. By pozwolić każdej chwili być taką, jaka jest. Wojna. Strach. Determinacja. Współczucie. To wszystko tam było. Medytacja czy modlitwa nie zmienia świata w sposób, jaki często sobie wyobrażamy. Nie sprawią, że wojna zniknie. Nie sprawią, że cierpienie ustaje. Ale coś się zmienia – w nas. I być może to jest jedyne miejsce, w którym zmiana jest naprawdę możliwa.
Podczas organizacji wydarzenia rozpatrywałem różne możliwości, zaczynając od praktyki na ulicy i w metrze, ale ostatecznie Teatr Dakh stał się miejscem tego dziwnego spotkania Duchowości z wojną. Medytacji z rzeczywistością. Ciszy z hałasem. Życia ze Sztuką.

Spotkanie organizacyjne przed rozpoczęciem sesshin w Teatrze Dakh.
Nie miałem żadnych kontaktów w Kijowie. Jak to często bywa, pomoc przyszła z zupełnie innej strony, od Janka Turkowskiego z Teatru Kana w Szczecinie, który przez Alexa Nuznyjego w Berlinie przedstawił pomysł Vladowi, a następnie połączył mnie z Andriiem Palatynim w Kijowie. który, po uzyskaniu zgody dyrektora Dakh Vlada Troitskiego, pomógł przygotować wszystko na odległość. Zwykły gest – a może nic w tym życiu nie jest „zwykłe”? Bo Dakh Theater to nie tylko teatr. To miejsce, które oddycha sztuką, życiem, historią. Przestrzeń, w której dźwięki, ruchy i słowa są narzędziem dotykania rzeczywistości – także tej trudnej, bolesnej. W czasie rewolucji na Majdanie w 2014 roku Dakh nie był jedynie miejscem dla spektakli – stał się częścią protestu, częścią głosu, który domagał się zmiany. W tym sensie teatr i zazen nie są aż tak odległe. Obie praktyki, choć pozornie różne, wymagają tej samej rzeczy: pełnej obecności.
Teatr Dakh stał się miejscem praktyki nie dlatego, że był idealny, lecz dlatego, że był dostępny – bo ktoś otworzył drzwi, ktoś powiedział „tak”.
Teatr i zen. W swojej istocie mają więcej wspólnego, niż się wydaje. Zarówno aktor na scenie, jak i praktykujący na poduszce muszą porzucić siebie – swoje przywiązania, oczekiwania, ego – i wejść w pełnię chwili. W obu przypadkach liczy się tylko to, co jest teraz.
Historia teatru to przecież historia rytuału, powtarzanego aktu, który przekracza jednostkowe doświadczenie i dotyka czegoś większego – czegoś, co nie da się ująć w słowa, ale co można poczuć. Powrót sesshin na deski teatru nie był próbą stworzenia spektaklu, lecz otworzenia przestrzeni dla głębszego wglądu. Nie tylko dla uczestników, ale także dla tych, którzy byli świadkami. Podczas tego wydarzenia pusta scena stała się przestrzenią naszego umysłu. Bez dekoracji, bez rekwizytów – jedynie my, oddech i dźwięki miasta w tle. Pustka, która nie była pustką, ale pełnią tego, co się wydarzało. Każdy moment – odgłos eksplozji, stukot kroków za ścianą, dźwięki miasta– były częścią praktyki, częścią tej jednej, wspólnej chwili.
7 dniowe Sesshin - performance w teatrze to nie był wybór wynikający z wygody. To był wybór, który mówił: praktyka jest wszędzie. W przestrzeni, gdzie na co dzień wybrzmiewają emocje, konflikty, pytania, usiedliśmy w ciszy. A jednak ta cisza nie była brakiem dźwięków – była otwarciem na wszystko, co się pojawiało. Czasem było słychać wybuchy w oddali. Cały czas czuć strach ludzi przechodzących po ulicy.
W ten sposób Teatr stał się miejscem spotkania. Duchowości z wojną. Medytacji z rzeczywistością. Ciszy z hałasem. I w tym wszystkim, w tej przestrzeni pozornych sprzeczności, pojawiło się coś prawdziwego – obecność, której nie da się nazwać, ale którą byliśmy.

Enso umieszczone na ołtarzu z inskrypcją:
"Północ Południe Wschód Zachód całkowicie wolne"
Nie wszyscy mogli być tam fizycznie. Przestrzeń jednak nie kończy się na ścianach teatru – sięga dalej, rozciąga się tak szeroko, jak szeroka jest świadomość tych, którzy w uczestniczą. Transmisja na żywo sprawiła, że sesshin w Kijowie stało się wydarzeniem międzynarodowym. Ludzie na całym świecie mieli możliwość połączenia się w tej samej intencji – w ciszy, w obecności, w solidarności.
Każdego dnia przed ekranami pojawiało się od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Niektórzy byli obecni na chwilę, inni zostawali dłużej. Wśród nich byli doświadczeni nauczyciele – Daichi Priscilla Storandt Roshi z Sogenji, John Kabat-Zinn, twórca ruchu Mindfulness – ale także ci, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z zen. Nie miało to znaczenia. W tej przestrzeni liczyła się tylko gotowość do bycia tu i teraz. Streaming nie był tylko formą dokumentacji. Był mostem, który łączył ludzi w doświadczeniu, w którym nie było potrzeby słów. Świadomość sytuacji w Kijowie, świadomość tego, co dzieje się w umyśle – wszystko to mogło spotkać się w jednej chwili, bez względu na miejsce.
Każdej osobie, która wzięła udział – zarówno fizycznie, jak i wirtualnie – jestem głęboko wdzięczny. Nie dla mnie, ale dla samej praktyki. Bo każda chwila, w której naprawdę widzimy, jest krokiem w stronę pokoju.

Codzienne zajęcia Chi-kung prowadzone przez Kurta Shinkai Hoeltinga.
Medytacja w czasie wojny jest przypomnieniem, że nawet pośród chaosu istnieje coś, czego nie można zniszczyć – wewnętrzna przestrzeń, która nie podlega wojnie, nie podlega strachowi. Ale to nie jest przestrzeń, którą można stworzyć na siłę. To przestrzeń, którą odkrywamy wtedy, gdy nie uciekamy, gdy jesteśmy gotowi spotkać się z rzeczywistością taką, jaka jest.
Alerty, wybuchy, syreny – to nie były metafory. To było życie, takie, jakie jest dla milionów ludzi w Ukrainie. Wychodzenie na ulicę, prowadzenie rozmów, picie herbaty, wdychanie powietrza przesiąkniętego napięciem. Czy można znaleźć spokój w takich warunkach? Czy można usiąść i oddychać, wiedząc, że wszystko może się zmienić w ułamku sekundy?
Ludzie Zachodu nie mogą tego pojąć – nie dlatego, że im czegoś brakuje, ale dlatego, że tego nie doświadczyli. Pokój jest dla nich przezroczysty, niewidzialny. Można go uznać za coś oczywistego. W Kijowie, na scenie Teatru Dakh, pokój nie był oczywisty. Był pytaniem. Był tęsknotą. Był czymś, co trzeba było odnaleźć w sobie, bo świat na zewnątrz nie dawał żadnych gwarancji.
Dla mnie dał z pewnością refleksję nad historią zen, nad zaangażowaniem mistrzów w militarystyczną propagandę II wojny światowej. Mój nauczyciel Seisetsu Genjō Zenji i inni nauczyciele tamtych czasów podążali ścieżką, która dzisiaj wydaje się niewyobrażalna – ścieżką, na której duchowość została spleciona z agresją, z nacjonalizmem, z przekonaniem, że wojna może być środkiem do wyższego celu.
To właśnie dlatego tak ważne jest, by praktyka była pozostała nieustannym oczyszczaniem. By była przypomnieniem, że prawdziwe zen nie służy żadnej ideologii, żadnej stronie konfliktu, żadnej władzy. Prawdziwe zen to przejrzystość – widzenie rzeczy takimi, jakie są, bez zniekształceń, bez usprawiedliwień i presji osiągnania.
Nasze „Zen na Wojnie” nie było też wyrazem neutralności, ale jasnego stanowiska: nieagresji, współczucia, obecności. Nie jako haseł, ale jako rzeczywistych doświadczeń. Każdy oddech, każda chwila w ciszy była aktem sprzeciwu wobec mechanizmów, które prowadzą ludzi do zabijania siebie nawzajem.
Czy to wystarczy, by zatrzymać wojnę? Nie. Ale może to wystarczy, by w kimś – choćby w jednej osobie – pojawiła się iskra innego widzenia, innego bycia. Może to wystarczy, by przypomnieć, że nawet w najciemniejszych chwilach istnieje możliwość wyboru.

Yaza podczas nocnych ataków rakietami hipersonicznymi.
Czy istnieje człowieczeństwo w obliczu wojny? To pytanie, które nie znajduje łatwych odpowiedzi. Wojna rozdziera, odczłowiecza, wciąga w wir mechanizmów, które każą widzieć w drugim człowieku wroga, zagrożenie, coś do zniszczenia. A jednak – nawet pośród tego – człowieczeństwo nie znika. Może być przytłumione, może być ledwie wyczuwalne, ale ono jest. I nasza odpowiedzialność polega na tym, by je podtrzymać, nie pozwolić mu zgasnąć.
Zen nie jest ucieczką od rzeczywistości, ale całkowitym w nią wejściem. W tej praktyce nie chodzi o „ja”, o moje lęki, moje przekonania, moje osądy. Chodzi o to, by dostrzec, że w istocie wszyscy dzielimy tę samą energię życia – niepodzielną, nieusuwalną, obecną w każdej chwili, w każdym człowieku, niezależnie od tego, po której stronie granicy się urodził. Praktyka zazen nie jest luksusem, nie jest czymś, co można odłożyć na później. Jest koniecznością. Niektórzy widzieli w tym szaleństwo. Inni – naiwność. Jeszcze inni nie rozumieli, dlaczego zen miałby przyjmować formę protestu, skoro naucza o akceptacji. Ale prawdziwa akceptacja nie jest pasywnością. To nie pogodzenie się z niesprawiedliwością ani udawanie, że rzeczy są inne, niż są. To gotowość, by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością – nawet jeśli ta rzeczywistość to wojna, strach, zniszczenie – i nie pozwolić, by zrodziła w nas nienawiść. Odporność, którą daje zen, to nie ściana, to nie ucieczka w dystans. To otwartość. To zdolność, by patrzeć na świat i nie odwracać wzroku.
Może ten tydzień w Kijowie niczego nie zmienił. Może nie zatrzymał wojny, nie ochronił żadnego życia, nie wpłynął na bieg historii. Ale może – dla tych, którzy usiedli razem, dla tych, którzy przez chwilę zatrzymali się, by poczuć coś więcej niż własne lęki i własne przekonania – był momentem prawdy.
A każda chwila prawdy ma znaczenie.

Ostatnia herbata przed powrotem do domu.
Tym tekstem chciałem raz jeszcze podziękować wszystkim, którzy byli częścią tego wydarzenia – którzy swoją obecnością, swoim zaangażowaniem, swoją otwartością sprawili, że siedmiodniowe sesshin w Kijowie stało się rzeczywistością.
Kurt, Kyo, Vasily, Valta, Dobek, Andrii, Sashko, Vlad – bez Was ten krąg nie byłby pełny.
Daichi Roshi, Jon Kabat-Zinn, Gosia, Wako, Genyu, Dotai, Agnieszka, Janek – Wasza obecność, zarówno fizyczna, jak i online, była przypomnieniem, że praktyka nie zna granic, że współczucie nie ma ograniczeń, że przestrzeń, w której się spotykamy, jest większa, niż możemy sobie wyobrazić.
Roshi Shodo Harada – za Teisho do sutry Vimalakirtiego. Za wskazanie, że prawdziwa mądrość nie rodzi się w oddzieleniu, ale w pełnym wejściu w życie takim, jakie jest.
Tobie, Paulina – za bycie. Za drogę, którą dzielimy, za każdy dzień, w którym praktyka staje się życiem, a życie staje się praktyką.
Zapraszam do przesłuchania rozmowy kończącej odosobnienie, Jeszcze raz dziękuję.
Gassho.
Szymon Seigen Olbrychowski