Blog jako archiwum wydarzeń i przestrzeń wymiany doświadczeń

Niniejsza strona powstały w celu prowadzenia komunikacji związanej z praktyką zazen w ramach sanghi OneDropZen Polska, strona stanowi również platformę archiwizująca informacje o wydarzeniach związanych z praktyką w międzynarodowej grupie ODZ oraz przestrzeń wymiany mądrości i doświadczeń płynących z praktyki. Sekcja Blog pozwala każdej z praktykujących osób na dostęp do artykułów i publikację treści. Jeżeli jesteś zainteresowany tym by podzielić się swoim doświadczeniem czy refleksją w formie artykułu prosimy o kontakt. Twórcą, administratorem strony i treści w niej zawartych jest Seigen Szymon Olbrychowski.
"Jesteśmy tym co myślimy". Wywiad Roberta dla Tygodnika Powrzechnego

"Jesteśmy tym co myślimy". Wywiad Roberta dla Tygodnika Powrzechnego

Niedziela, Marzec 23, 2025

ROBERT WISZOWATY, PRZEDSIĘBIORCA PRAKTYKUJĄCY ZEN:
Ćwicząc, możemy doprowadzić naszą świadomość do stanu, w którym jesteśmy obecni na bieżąco. A wtedy przestajemy „być” naszymi myślami.

MARCIN WÓJCIK: Każdego roku spędzasz miesiąc w japońskim klasztorze zen o nazwie Sogenji w Okayamie, żyjąc jak mnich.

ROBERT WISZOWATY: W 2008 roku wyjechałem po raz pierwszy do Japonii na trzy miesiące. I wydawało mi się, że to będzie na tyle dużo, że się tam oświecę

Udało się? No wiesz, nawet na nauczenie się języka angielskiego trzy miesiące to za krótko. A zmiana sposobu myślenia, pracy umysłu, jest dużo trudniejsza niż nauka języka. W te trzy miesiące może nie osiągnąłem oświecenia, ale moja koncentracja się poprawiła, chciałem więcej. No i ułożyłem sobie plan roczny. Robię to już prawie dwadzieścia lat.

Po co tam jeździsz? Jeżdżę do mojego nauczyciela. Japonia jest dla mnie fascynująca i uwielbiam tam być, ale celem jest miesiąc treningu i gdziekolwiek by on był, pojechałbym. To jest chyba jedyny klasztor w Japonii poświęcony nauczaniu wyłącznie ludzi z Zachodu. Kobiet i mężczyzn. Mamy inną mentalność i próby praktyki z Japończykami po prostu się nie sprawdziły. Czterdzieści lat temu nauczyciel naszego nauczyciela powiedział Roshiemu Haradzie, że ma uczyć ludzi z Zachodu. Harada nie miał wówczas żadnej styczności z kulturą zachodnią, nie znał języka, był załamany. Dzisiaj na stałe żyje i trenuje u niego grupa dwudziestu kilku osób. Są też takie osoby jak ja, które przyjeżdżają tylko na miesiąc czy dwa. W sumie około trzydziestu osób.

Jak wygląda klasztorne życie? Każdy miesiąc jest zrutynizowany. Jeden tydzień w miesiącu jest poświęcony intensywnemu treningowi medytacji. Pobudka o trzeciej trzydzieści. O czwartej są recytacje sutr, potem dwugodzinna medytacja w blokach dwudziestopięcio-minutowych z przerwami. O siódmej śniadanie, potem godzina pracy, czyli rodzaj medytacji podczas prostych czynności. Kolejny dwugodzinny blok medytacyjny. Potem obiad, odpoczynek, mowa nauczyciela, która ma za zadanie przekazanie wiedzy, ale też motywuje do wysiłku. Kolejne bloki medytacji, kolacja. Tak do dziesiątej. Pięć i pół godziny snu i od nowa. W pozostałe trzy tygodnie miesiąca trzeba pracować, dbać o ośrodek. Wtedy medytujemy od czterech do sześciu godzin dziennie, w zależności od tygodnia. Te dwadzieścia osób pełni różne funkcje. Jest osoba odpowiedzialna za zaopatrzenie kuchni, za naprawy. Inna troszczy się o ogród, ktoś odpowiada za uroczystości. Buddyzm jest w Japonii religią państwową, trzeba więc także dbać o obrządki, o nauczyciela. Jest osoba, która odpowiada za to, żeby mu pomagać. Ja naprawiam rowery. Wszystkie elementy życia w klasztorze mają służyć praktyce.

Chodzisz z mnichami na żebry do miasta. Śpisz w nieogrzewanym pomieszczeniu. Czemu to służy? Klasztor jest nieskanalizowany. Mnisi wynoszą i zakopują odchody szuflami, żeby pamiętać o nieprzyjemnej stronie życia. Z żebraniem jest podobnie. Świątynie są dosyć bogate, bo japońskie społeczeństwo jest bogate, ale kilkaset lat temu żebry były kluczowe dla utrzymania i wyżywienia świątyni. Teraz ma to charakter symboliczny. Wyjście w miasto w strojach żebraczych ma pokazać, że buddyzm dalej istnieje, jest żywy. Drugim elementem jest danie możliwości spełnienia dobrego uczynku innym. To trudne – gdyby było łatwe, to niewiele by zmieniało. Żeby ego rzeczywiście mogło trochę odpuścić, trzeba mu dać w kość.

Jak trafiłeś do Sogenji? Od czego się zaczęło? Jestem przypadkiem klasycznym. Prowadziłem biznes, dobrze mi się wiodło, wyjeżdżałem w różne miejsca, gdzie był alkohol, przygodne związki. Wiodłem takie życie jak moje środowisko i wydawało mi się, że to normalne. Żona ode mnie odeszła. Mamy dziecko. Cierpiałem tak bardzo, że zacząłem szukać zrozumienia tego, co się stało, dlaczego taki fajny facet został opuszczony. Ból stał się motywacją do poszukiwania. No iwtedy spotkałem człowieka, który okazał się buddystą. Podsunął książkę, potem drugą, w których zobaczyłem siebie, zobaczyłem ten swój uwarunkowany pęd do zaspokojenia wyłącznie własnych potrzeb. Szukając, trafiłem na nauczyciela i pojechałem za nim.

Czego się tam nauczyłeś? Dogen, wielki mistrz zen powiedział, że jeżeli jesteś na drodze rozwoju duchowego, musisz poznać siebie. A żeby poznać siebie, musisz zapomnieć o sobie.

Co to znaczy? To, co nazywamy „ja”, z perspektywy buddyjskiej jest zbiorem nawyków. Jako dzieci jesteśmy podatni na wzorce, kopiujemy je i powoli stają się naszymi. Wdorosłym życiu rośnie z tego zbiór wielu nawyków i uwarunkowań, które wcześniej miały służyć temu, żeby się przystosować, być bardziej kochanym, akceptowanym. Wszystko to staje się naszą osobowością, kształtuje sposób, w jaki myślimy irozumiemy świat. I często staje się przeszkodą, bo dziedziczymy także lęki, traumy, ból. Nie trzeba być psychologiem, żeby widzieć, że rzeczy, które wydarzały się pokolenie, dwa wstecz, mają wpływ na nasze zachowanie i sposób myślenia. Nasze myśli nie są więc spontaniczne i bez powodu, ale wynikają głównie z tego, co było. Czasami miesza się to z projekcją tego, co byśmy chcieli, żeby było. Gdyby tak szczerze się zastanowić, to my jesteśmy tylko tym, co myślimy. I jeżeli myśli są niezależne od naszej świadomości, po prostu nawykowe, to nami kierują. Jeżeli natomiast jesteśmy obecni, świadomi myśli i odczuć, to one przestają nami powodować automatycznie, mamy wybór. Dla mnie stało się to pewnym rodzajem wyzwania. Nie chcę być osobą reaktywną, ponieważ to doprowadza mnie do cierpienia.

Mówisz, że postrzegamy świat przez pryzmat naszej historii, nawyków i że da się od tego uwolnić i patrzeć na świat świeżo. Tylko po co to robić? W doświadczeniu tkwi przecież także mądrość, którą warto ze sobą nieść. Nie chodzi o to, żeby pozbyć się tej mądrości. Jeżeli uczysz się intensywnie języka hiszpańskiego czy angielskiego, to nie znaczy, że utracisz umiejętność posługiwania się językiem polskim. Po prostu uzyskasz nową kompetencję, nie stracisz tego, co miałeś. Uważność pozwala unikać dyskomfortu bycia związanym zniezrealizowanymi oczekiwaniami. Ego jest skupione na brakach, czyli na uzupełnianiu, zdobywaniu tego, czego, jak nam się wydaje, nam brakuje. A nasze oczekiwania tworzą się z deficytów z przeszłości, ale również zpewnej kreacji rzeczywistości tworzonej przez media, kulturę, środowisko, w którym żyjemy. Chcemy mieć lepszy samochód, lepszy dom, być bardziej uznani, doceniani. Te oczekiwania powodują, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo często nie da się ich zrealizować. Chcę się od tego uniezależnić. Chcę wybierać, co jest tym zewnętrznym elementem, który mnie pcha do jakiegoś działania, a co tym, czego rzeczywiście potrzebuję.

Jak to osiągnąć? To bardzo proste: trzeba ćwiczyć. Tak jak sportowiec zaangażowany w swój trening, czy artysta, gdy tworzy coś nowego. Wystarczy, że to będzie obserwacja oddechu, że to będzie obserwacja kropli wody, która spływa po szybie, uważne słuchanie szumu wiatru. Jeżeli jesteśmy w stanie poświęcić temu naszą uwagę i znaleźć coś, co może być naszym obiektem treningowym, a takim obiektem w zen jest oddech, to możemy rozwijać umiejętność obserwacji, a przez to bycia w chwili. Jeżeli poświęcamy temu wystarczająco dużo czasu, możemy doprowadzić naszą świadomość do stanu, w którym jesteśmy obecni na bieżąco. A wtedy myśli zmieniają swój charakter, ponieważ przestajemy „być” naszymi myślami. Moje minimum w domu to godzina medytacji dziennie, w postaci obserwacji oddechu. Mamy też wspólne medytacje w ośrodku dwa razy w tygodniu. Głównym narzędziem treningowym są jednak odosobnienia, na których grupa ludzi może trenować bycie obecnymi.

Przeciętny przedstawiciel klasy średniej w Polsce, który ma dzieci, kredyt i pracę, raczej nie może sobie na to pozwolić. Wszystko zależy od motywacji. Jeśli to dla ciebie ważne, to nawet pracując na etacie, wygospodarujesz ten czas dla siebie.

Nauczyciel Twojego nauczyciela, Roshi Yamada Mumon, usłyszał kiedyś sentencję Konfucjusza, który powiedział, że „lepiej niż być prawnikiem, jest budować taki świat, który nie potrzebuje prawników” i w efekcie zrezygnował z kariery. Został mnichem, a potem słynnym nauczycielem duchowym. Z czego Ty musiałeś zrezygnować? To jest paradoksalnie główne zagadnienie, które ukształtowało moją praktykę. Na jednym z pierwszych wyjazdów miałem rozmowę z nauczycielem, podczas której zapytałem go, co robić, żeby ten stan umysłu przenieść tam, gdzie żyję, żeby zachować spokój i perspektywę. On się uśmiechnął i powiedział: upraszczaj swoje życie, rezygnuj z rzeczy zbędnych i nie upieraj się przy swoim zdaniu. Najtrudniej było porzucić spotkania z dawnymi kolegami, które były reliktem biznesowej przeszłości. Kiedy nie odbierasz telefonu, albo nie dzwonisz, to jest dla kogoś przykre. Zrezygnowałem z tego. Zacząłem się zajmować ogrodem, więcej medytować, organizować życie pod tym kątem. Co do upierania się przy swoim zdaniu, z czasem nauczyłem się odpuszczać, bo widzę, że to nie ma sensu. Moje przekonania wynikają z mojego doświadczenia. Podobnie jest z innymi. Zmiana przekonania musi wynikać z własnego doświadczenia.

Leonard Cohen przez długi czas praktykował zen. Tuż przed śmiercią powiedział jednak, że umiera jako żyd. Czujesz się bardziej katolikiem czy buddystą, gdy uczciwie przyglądasz się sam sobie?  Są różni katolicy, różne podejścia do wiary. W grupie zen w Szczecinie mamy wykładowcę teologii, człowieka bardzo wierzącego. Medytacji używa jako narzędzia, podobnie jak niektórzy dominikanie. Ja lubię słuchać teologa Marcina Majewskiego, który stara się mówić o Biblii w sposób naukowy. Traktuje Biblię jako dzieło literackie, choć natchnione, w którym używa się metafor, przeniesień. Jeżeli spojrzeć na religię przez pryzmat historii i archeologii, nie oddzielając wiary od nauki, to widać, że jedno nie przeszkadza drugiemu, że mogą współistnieć. Takie podejście jest mi bliskie. Chciałbym, żeby w taki sposób uczono moje dzieci na lekcjach religii.

Jesteś ojcem, mężem, przedsiębiorcą budowlanym. Jak godzisz ideały z rolą biznesmena, który ma rodzinę na utrzymaniu? Dla mnie to jest to samo życie. Myślę, że jak mam umysł, który jest bardziej obecny, bardziej osadzony w tym, co się dzieje wokół, to moje decyzje są bardziej adekwatne. Lepiej rozumiem, jak się zachować, co jest etyczne, jak prowadzić biznes, żeby on nie był krwiożerczy, żeby był połączony ze społeczeństwem, w którym buduję domy. Chcę się czuć człowiekiem żyjącym w tym społeczeństwie w sposób świadomy i staram się przyczyniać pracą do tego, żeby moje miasto i otoczenie się rozwijały.

Wierzysz w Boga? Nie wierzę w Boga osobowego, ale jeżeli Bóg jest tajemnicą, to nie przeszkadza mi wierzyć. Kiedy czytam o praktykach w klasztorach katolickich, to jestem przekonany, że modlitwa jest formą medytacji. Doświadczenie świadomego umysłu może nastąpić poprzez medytację chrześcijańską. Buddysta nazwie to wglądem, katolik połączeniem z Bogiem. Postawę Chrystusa i jego nauki odczytuję jako świadome poświęcenie dla dobra innych. Uważam, że jeśli mi się powiodło, że jeśli, być może, coś zrozumiałem w sensie duchowym, to moim obowiązkiem jest zadbać, żeby sąsiadom, bliskim i ludziom wokół również się powiodło. Innymi słowy, warunkiem bycia szczęśliwym jest dbanie o szczęście innych. Myślę, że religia ma u korzeni dobroć i miłość. I jeśli skupić się na wartościach religijnych w tym sensie, to wtedy życie staje się poszukiwaniem dobroci i miłości w sobie i ludziach wokół.

Czy to jest w ogóle możliwe? Rywalizować na polskim drapieżnym rynku budowlanym w sposób zupełnie uczciwy? Ja się nie zastanawiam, czy się da. Podejmuję decyzje w taki sposób, żeby po fakcie czuć się dobrym człowiekiem i mieć satysfakcję z tego, co zrobiłem. Nie chodzi przecież o to, żeby rozdać majątek, który się ma. Bo co potem? Chodzi o to, żeby współistnieć z innymi w sposób zrównoważony, uczciwy i ciągły.

Rozmawiał MARCIN WÓJCIK
wywiad opublikowany 22-28.01.2025 w "Tygodniku Powszechnym"

Szukaj